Poznańskie blubry – Legenda o rogalach świetomarcińskich

Rogale świętomarcińskie znane są w całej Polsce. Nic w tym dziwnego! Ten przysmak jest przepyszny, a najlepiej smakuje 11 listopada, kiedy całe miasto świętuje urodziny ulicy Święty Marcin. Z tradycyjnymi rogalami wiąże się legenda, która wyjaśnia, jak powstał ten niezwykły rarytas. Siadajcie wygodnie, weźcie kubek kakao i poznajcie opowieść o rogalach.
 
Legenda o rogalach świetomarcińskich
 
Wiele lat temu w Poznaniu żył piekarz Walenty. Był to mistrz nad mistrzami… chociaż wcale na takiego nie wyglądał. Kiedy pojawiał się w gronie kucharskim, budził powszechny podziw, ale i zazdrość kolegów. Nikt nie mógł odgadnąć jego sekretu. Próbowali wszystkiego. Podpatrywali Walentego, używali tych samych składników, odtwarzali proces jota w jote. Wszystko na nic! Ich wypieki nie mogły się równać z mistrzowskimi wypiekami tworzonymi rekami Walentego. Z piekarni mistrza nie wyszedł żaden nieudany wypiek.
 
Pewnego razu Walenty, chcąc stać się jeszcze doskonalszym człowiekiem i wychodząc poza swój fach, postanowił upodobnić się do Świętego Marcina, który był szanowaną postacią. Jak postanowił, tak zrobił i jeszcze tego samego dnia rozdał część swoich wypieków ubogim. Po obdarowaniu biednych poczuł się nadzwyczaj szczęśliwy i w takim nastroju udał się na spoczynek.
 
To, co mu się śniło przeszło jego najśmielsze sny. Szedł ulicami miasta, a w jego stronę zmierzała postać na koniu. Nie widział jej dokładnie, ale wydawała mu się dostojna i piękna. Była odziana na biało i aż promieniowała blaskiem. Kiedy zbliżył się do konia, ten stanął dęba i Walenty zobaczył złotą podkowę. W następnej chwili uświadomił sobie kim by jeździec. To sam Święty Marcin odwiedził go we śnie. Kiedy się obudził był jeszcze bardziej szczęśliwy niż poprzedniego dnia. Postanowił kontynuować pomaganie biednym.
 
Głowił się jednak nad tym, jak uhonorować to wydarzenie. Postanowił w tym celu upiec bułeczkę w kształcie podkowy i nadziać ją białym makiem. Miał to być symbol tego, co zobaczył we śnie. Jak wszystko, co wyszło z jego rąk i ten wypiek był doskonały, a nawet jeszcze doskonalszy. Walenty od tej pory regularnie serwował przysmak, który znamy do dzisiaj.